Czwartek, 28 marca 2024 r. Imieniny Anieli, Kasrota, Soni

Zimowa wyprawa KTG im Klimka Bachledy w Bieszczady

W dniach od 2 do 6 lutego  członkowie KTG im Klimka Bachledy w Kcyni zorganizowali zimowy wyjazd w Bieszczady. Od przeszło dwudziestu lat, co roku, na przełomie stycznia i lutego wyjeżdżamy w zasypane śniegiem Bieszczady. Tegoroczny wyjazd poświęciliśmy dwóm ważnym dla naszej grupy osobom, które odeszły na Wieczne Wędrowanie po Błękitnych Połoninach. Pierwsza to Wanda Rutkiewicz, w 2022 roku upływa 30. rocznica jej śmierci. Wanda Rutkiewicz-Błaszkiewicz, była polską himalaistką o światowej sławie. Zdobyła, jako trzecia kobieta na świecie i jako pierwsza osoba z Polski, szczyt Mount Everestu oraz jako pierwsza kobieta szczyt K2. Drugim był Krzysztof, nasz kolega-przyjaciel z wielu wypraw górskich, wspierał nas w trudnych chwilach, uśmiechnięty i ciepły, życzliwy. Bieszczady były górami wyjątkowo przez niego ukochanymi.

         W zaśnieżone Bieszczady dojechaliśmy wczesnym rankiem 3 lutego. Naszą bazą był Ośrodek Rekolekcyjny w Ustrzykach Górnych, który prowadzi od wielu lat,  życzliwy przyjaciel wszystkich turystów górskich,  ks. Marek. Zawsze, gdy nas wita słowami kazania w czasie mszy świętej: „Wielkie rzeczy się dzieją kiedy spotykają się ludzie z górami…” doznajemy wrażenia  obcego mieszkańcom równin: uczucia nieograniczonej wolności. Zapominamy o drobiazgach życia codziennego, zapominamy o drobnych nadziejach, marzeniach, zawodach. Tutaj wobec otaczających nas gór, czujemy się  małym, takim pyłkiem, że opanowywała nas żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych. Czujemy, że jesteśmy wreszcie w miejscu  sprzyjającym  pokorze, czyli prawdzie o nas samych. Bieszczady uczą jej miedzy innymi przez to, że człowiek zmęczony wędrowaniem nie ma ani sił, ani chęci, by udawać, by ukrywać swoja prawdziwą twarz.

         Po przepakowaniu plecaków dojechaliśmy do Wołosatego skąd mieliśmy rozpocząć naszą przygodę z górami. Olbrzymie ilości świeżego puchu zasypały niewyraźnie przetarty ślad szlaku turystycznego. Byliśmy na to przygotowani dzięki ostrzeżeniom GOPR-u i zabraliśmy ze sobą odpowiedni sprzęt turystyczny. Wybornie sprawdziły się na podejściu rakiety śnieżne, pozwalające pokonywać blisko dwumetrowe zaspy. Mimo przetarcia przez nas szlaku to silny wiatr szybko zasypywał nasze ślady i idący za nami turyści mieli olbrzymie trudności z dotrzymaniem nam kroku. Gdy osiągnęliśmy Przełącz pod Tarnicą śnieg pod naszymi nogami zmienił się pod wpływem gwałtownych podmuchów wichru w twardy beton. Chwilowy odpoczynek, kilka łyków gorącej herbaty z termosa i kilka kostek energetycznej czekolady przywróciły nam siły.  Rakiety śnieżne zmieniliśmy na raki. Powoli wybijając stopnie w stromo nawianym śniegu, nawzajem się asekurując doszliśmy do szczytu Tarnicy 1346 m n.p.m. Na samym szczycie zatrzymaliśmy się u stóp Krzyża Papieskiego,  zjawiskowo oblepionego okiściami zmrożonego śniegu. Nad naszymi głowami wicher przeganiał ołowiane chmury niosące następne śnieżne kurniawy. Powodowało to pojawianie się okien słonecznych, to fantastyczne zjawisko podobne było do świateł rampy w teatrze natury. Mogliśmy obserwować pojawiające się zza chmur pobliskie szczyty połonin i znowu znikające za zasłoną śnieżycy. Śnieżne kalafiory wyrzeźbione przez wiatr w fantazyjne kształty zachwycały doskonałością linii.  Syci wrażeń zeszliśmy do Wołosatego i wróciliśmy do bazy. Zmęczeni po skromnym posiłku szybko zasnęliśmy. Następnego dnia dojechali do nas przyjaciele ze Śląska i wspólnie wyprawiliśmy się na Przełęcz Wyżniańską, 855 m.n.p.m aby wejść później na szczyt Wielkiej Rawki 1304 m.n.p.m. Wspinaczka w kopnym śniegu stromym szlakiem była dużym wyzwaniem dla całej ekipy. Jakże bardzo pomocne były rakiety śnieżne  w czasie przechodzenia przez zasypane dwumetrowym śniegiem karłowate buczyny. Szczyty Małej i Wielkiej Rawki powitały nas słonecznymi refleksami mieniącymi się w czystej bieli śnieżnej i huraganowym wiatrem. Wściekłe podmuchy wiatru wciskały swoje lodowate pazury we wszystkie niedopięte części garderoby, wyrywały ciepło i kąsały swymi zimnymi kłami, osłonięte kominiarkami twarze zaróżowiły się kłute igłami śnieżnymi. Z trudem weszliśmy na Wielką Rawkę i po zrobieniu sobie serii pamiątkowych zdjęć skwapliwie wycofaliśmy się do Bacówki pod Małą Rawką. A stąd powrót do bazy. Wieczorem zorganizowaliśmy sobie spotkanie poświęcone naszym przyjaciołom, którzy odeszli na Niebieskie Połoniny… Następnego ranka mimo sypiącego za oknami ośrodka śniegu, szybko spakowaliśmy termosy i kanapki w swoje podręczne plecaki, sprawdziliśmy raki i rakiety śnieżne i przejechaliśmy na Przełęcz nad Berechami. 872 m.n.p.m Naszym celem było przejście Połoniny Wetlińskiej 1255m.n.p.m. Wejście na samą połoninę stromym szlakiem nie sprawiało trudności, szlak był przetarty i choć bardzo śliski to zabezpieczeni rakami sprawnie osiągnęliśmy główną kulminację Połoniny Wetlińskiej. Liczni turyści wchodzący przed nami ułatwili nam zadanie. Huraganowy wiatr i gęsto sypiący śnieg utrudniały orientację, trasery wyznaczające przebieg szlaku ledwo wystawały spod śniegu i łatwo było je zgubić. Warunki te skutecznie zniechęciły idących przed nami do kontynuacji wędrówki i wszyscy powrócili na przełącz. My kierując się trasą wyznaczoną przez GPS powoli szliśmy w kierunku odległego dymiącego pióropuszami śniegu Osadzkiego Wierchu 1253 m.n.p.m Ależ tam wiało ! Góra od czasu do czasu odsłaniała się rozganiając chmury, a na szczycie sterczały fantazyjnie drgające, białe, rozcapierzone śnieżne papiloty, jakby ktoś podłączył górę do prądu. Naelektryzowane powietrzne trąby wysysały śnieg i unosiły go w dal. Góra dymiła niezliczonymi, rozdrapanymi szponami wiatru. Krok za krokiem pokonywaliśmy systematycznie własne wątpliwości i słabości. Zaczynaliśmy swoistą rozmowę z górami, każdy z nas wyciszył  się, zmieniały się nasze myśli, opadły maski i pozy. Powoli nasze organizmy podświadomie adoptowały nasze psychiki do tego miejsca. Powoli uświadamialiśmy sobie, że jest to miejsce do którego najlepiej na świecie pasujemy. W takich warunkach łatwo dojść do dziwnych wniosków, a ciekawe, że nie wszyscy to dostrzegają, że tutaj w Górach zawsze panuje dobro i zawsze planuje się tutaj dobrą zmianę w sobie, tą prawdziwą na lepsze, bez pogardy dla innych. Samo wejście stromym podejściem na kulminację Osadzkiego Szczytu w tych silnych atakach wichru zmusiło nas do zwiększonego wysiłku. Na szczycie kilka pamiątkowych fotografii i łyk gorącej herbaty uświetniły nasz sukces. Pozostał nam powrót. Gdzieś nad Smerekiem 1222 m.n.p.m zauważyliśmy powoli zmieniającą się pogodę, różowo-fioletowe okna zwiastowały słońce. Był to swoisty prezent, jakby zaproszenie, jakby Połonina powiedziała: „Dobrze, spisaliście się. Jesteście wytrwali, cierpliwi, czekaliście, a Góry wynagradzają wytrwałych”. Obudziła się w nas nadzieja, a słońce coraz śmielej jakby rywalizując z przycichającym wiatrem rozganiało kłębowisko chmur. Gdy doszliśmy do nowobudowanej „Chatki Puchatka” na Połoninie Weltińskiej słoneczny lazur nieba oświetlił nam całą panoramę Karpat Wschodnich. Oniemieli z zachwytu podziwialiśmy dalekie szczyty Karpat Ukraińskich…Pikuja i Steryszory… Słowa więzły w gardłach… Radość przepełniała serca…  W tym momencie uświadomiliśmy sobie, że nasza wędrówka stała się podobna do pielgrzymki i że te przecudne widoki stały się momentem naszego spełnienia i swoistego odnalezienia samych siebie w wielkim cudzie stworzenia. Jakże pasowały tutaj słowa Krzysztofa Wielickiego „W górach musimy wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest to mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego. Do tego trzeba mieć wyobraźnię i filozofię życiową. Nie każdego na to stać, nie każdemu się chce. Bo w górach nie ma granic, tam się szuka wolności.”….      Pozostał  nam powrót do domu i nadzieja na ponowne wniebowstąpienie tym razem  latem w rumuńskich Marmaroszach….

materiał. Jacek Maćkowski

--> wstecz